Inspektor Sword i Szlaban (czyli archeologia internetowa)

            Coś mnie ostatnio tchnęło, żeby poszukać w internetach bloga, który prowadziłem z koleżanką gdzieś w okolicach gimnazjum/liceum. Okazuje się, że nadal wisi on tam, gdzie wisiał, razem ze wszystkimi opowiadaniami, które na niego wrzuciliśmy. Tematem przewodnim był wspomniany w tytule posta Inspektor Sword, a każdy tekst to była jakaś jego przygoda, zasadniczo nie powiązana z innymi fabularnie. Z sentymentu poczytałem sobie co tam było i postanowiłem wrzucać tutaj moje swordopowiadania stamtąd. Tak w ramach ciekawostki i prostej rozrywki, bo nie są to zbytnio ambitne rzeczy, nie czarujmy się ;)

        Tak więc przedstawiam Wam pierwszą część przygód Inspektora Sworda pt. Inspektor Sword i Szlaban.

           Na biurku Sworda piętrzyła się jeszcze większa sterta akt i dokumentów niż zazwyczaj. Inspektor podejrzewał, że gdyby kartki jakimś cudem połączyły się w jedną megakartkę, to dysponowałyby większym zasobem słownictwa niż niejeden dzieciak z liceum. Nie miał jednak zbyt wiele czasu na podejrzewanie, gdyż musiał zapoznać się ze szczegółami sprawy, która została mu niedawno złośliwie przydzielona przez kapitana. Jakby mało miał roboty z zagadkowymi porwaniami biedronek z miejskich klombów.

            Pełen rezygnacji otworzył teczkę z aktami sprawy Szlabana. Nie wiadomo jeszcze było kto stoi za tajemniczymi zakazami ustawianymi w najróżniejszych miejscach miasta, więc policjanci nadali sprawcy ksywkę Szlaban. Na zdjęciach załączonych do akt widać było znaki takie jak „zakaz patrzenia” ustawiony przed wejściem do muzeum, „zakaz wnoszenia produktów papierowych i papierniczych” pyszniący się na chodniku przed szkołą czy „zakaz przesiadywania” przy każdej ławce w parku.

            Znaki wykonane były łudząco podobnie do tych normalnych i tylko ich oczywista bzdurność była jakąkolwiek, choć niepewną, wskazówką prowadzącą do wyłowienia ich spośród tych legalnie ustawionych.

            Kiedy tak rozmyślał w swoim biurze nad egzystencjalnym znaczeniem bzdurnego zakazu, przenikliwy dźwięk dzwonka telefonu sprowadził go z powrotem do zakurzonej rzeczywistości. Okazało się, że natrętem był jeden z policjantów przydzielonych do sprawy Szlabana. Przyjął on właśnie zawiadomienie o kolejnym dziele przestępcy.

– Tak, pojadę tam. Jaki adres? Dziękuję. – Ze zdegustowaną miną Sword odwiesił słuchawkę. W myślach wyrażał się z niesmakiem na temat wszystkich przestępców, którzy zakłócają jego spokój. By bardziej sobie ulżyć poddał również w wątpliwość stosowność prowadzenia się ich matek oraz babek do dziesiątego pokolenia wstecz.

            Kiedy już namyślał się wystarczająco, wstał i opuścił swe biuro z kamiennym wyrazem twarzy.

                                                                        ***

           Tym razem Szlaban postanowił objąć „zakazem odbywania stosunków płciowych” najlepiej prosperujący burdel w mieście, przed którym zebrał się już wianuszek spokojnych i grzecznych reporterów nieśmiało proszących o pozwolenie na pstryknięcie fotki. Sword zdecydowanie utorował sobie drogę przez tłumek. Krytycznym spojrzeniem omiótł świeżo ustawiony znak, któremu pod wpływem tego wzroku wymownie różowawe kolory spąsowiały z wrażenia. Nie czekając na zaproszenie, inspektor wkroczył do przybytku uciech wszelakich, gdzie został powitany przez tłuszcz burdelmamy, zza którego wydobywał się jej głos. Krótka, treściwa i zdecydowana rozmowa dała Swordowi wszystkie potrzebne informacje. Nie tracąc czasu na zbędne pożegnania wyszedł.

            Prawdę mówiąc, na inne zbędne rzeczy w rodzaju przesłuchania innych świadków czy zapoznania się ze wstępnymi opiniami przybyłych ekspertów również nie tracił czasu. Z dziwnym wyrazem twarzy wsiadł do swego samochodu i odjechał.

                                                                        ***

            Szczyty kominów Fabryki Znaków Drogowych „Wyboje” spowijał czarny smog. Inspektor Sword zatrzymał swój wehikuł przed główną bramą i wysiadł. Nie obawiał się zauważenia, było już pięć minut po szesnastej, a więc wszyscy, którzy mogli od dawna zdążali do domu. Natomiast ci, którzy nie mogli, znaleźli sobie inne, bardziej pożyteczne zajęcia w rodzaju spania by być odpowiednio wypoczętymi na powitanie fajrantu.

            Policjant użył swych niezwykłych umiejętności do przedostania się na teren fabryki. Jego wierny Szósty Zmysł zaprowadził go bezbłędnie do budynku taśmy produkcyjnej, lecz chciał zacząć szczekać więc inspektor musiał założyć mu kaganiec, uwiązać do słupa i obiecać psiakowi, że niedługo wróci.

            Osamotniony Sword niepostrzeżenie wślizgnął się na halę taśmową, już przez drzwi słysząc odgłosy pracujących maszyn. Wiedział, że zakład nie został jeszcze zautomatyzowany, więc narzędziami kierować musiał człowiek. Inspektor już wiedział, ze przyłapał psychopatę Szlabana. Kto oprócz wariata zostawałby wszak po godzinach by robić znaki drogowe?

          Dobywszy swój wierny oręż i trzymając go w wyciągniętej dłoni podkradł się do zapracowanego przestępcy i zdzielił go swym uzbrojeniem po głowie. Posiadał jednak wyczucie i nie uderzył zbyt mocno, więc Szlaban ocknął się chwilę po tym, jak został skuty. Zobaczywszy czym został znokautowany z przerażenia przyznał się do wszystkiego i poprosił o łagodny wymiar kary.

                                                                        ***

        Inspektor, zapytany później, nad jakim znakiem pracował wtedy Szlaban odpowiedział:

– Zakaz zadawania głupich pytań.

Po czym wrócił do tropienia parszywego porywacza biedronek.

4 uwagi do wpisu “Inspektor Sword i Szlaban (czyli archeologia internetowa)

Skomentuj Tekst!